Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

wtorek, 31 maja 2016

22 stycznia, odwiedzamy szkołe w Namanga cz. 1


We wrześniu 2015 roku Agnieszka, prezes Fundacji, otrzymuje maila od Emmanuela, dyrektora i założyciela jednej ze szkół w Tanzanii, z prośbą o pomoc w budowie dwóch sal lekcyjnych dla 153 dzieci. Nasz obecna podróż miała się odbyć już za kilka tygodni, bilety kupione, rezerwacje gotowe, grafik bardzo napięty. Gdy e-mail pojawia się w takim momencie, to nie można mówić o większym zbiegu okoliczności.

Emmanuel znalazł Fundację w... Internecie. Co więcej, nie tylko znalazł, ale także zadał sobie trud przetłumaczenia napisanej wówczas jeszcze tylko po polsku strony, zapoznania się ze statutem, misją i pomysłami, tylko po to, by wysłać maila - na którego przecież nie musiał uzyskać żadnej odpowiedzi...
Dziś jesteśmy tutaj, w Namandze. W szkole prowadzonej przez Emmanuela, obecnie także dyrektora, który działa w komitecie lokalnym Green Eden i chce zmienić świat. Świat dzieci, które go otaczają.
Dzień był  intensywny, dlatego podzielimy go na 2-3 wpisy.

Zaczniemy oczywiście od dzieci i ich szkoły.

Emmanuel, założyciel i obecny dyrektor szkoły, napisał do nas tak:
"Chociaż jesteśmy szkołą prywatną, nie pobieramy żadnych opłat za naukę od naszych uczniów. Zapraszamy dzieci wszystkich religii i pochodzące z różnych środowisk plemiennych. W Green Eden jesteśmy zobowiązani do zapewnienia możliwości kształcenia dla biednych, osieroconych i bezbronnych dzieci z Namanga, ponieważ edukacja tak jak woda i jedzenie - jest podstawą życia!
Więcej informacji o naszych uczniach i klasach: w naszych dwóch Baby klasach (wiek: 4 lata) jest 62 uczniów, którzy muszą zmieścić się w jednym małym pomieszczeniu. W naszej grupie przedszkolnej (wiek: 5 lat) jest 27 dzieci w jednym maleńkim pokoiku, podobnie jak w grupie Pre- Unit (wiek: 6 lat) jest 32 dzieci w uczących się w zasadzie w korytarzu. Dla klas 1-3 szkoły podstawowej nie mamy już klas wcale. Mają jedno pomieszczenie, a są to już dzieci mające 7, 8 i 9 lat. Każdy kolejny styczeń to dla nas dramat, bo lokalna społeczność widzi w nas nadzieję i prosi o przyjęcie dzieci, a my nie mamy już żadnych możliwości..."

Na miejscu potwierdziły się wszystkie otrzymane wcześniej informacje.
Do szkoły uczęszczają dzieci wszystkich religii oraz pochodzące z różnych środowisk plemiennych! Green Eden, jako komitet zarządzający szkołą, przyjmuje wszystkie dzieci.
Na dzień dzisiejszy 34 z nich zostało osieroconych,  ; 72 – ma tylko jednego rodzica, a 43 – oboje rodziców.A ciągle pojawiają się nowe dzieci i szkoła się rozrasta. Wszyscy uczniowie pochodzą ze skrajnie ubogich rodzin.
Green Eden okazało się być nie tylko szkołą, ale i międzyplemienną społecznością, która postawiła sobie za cel wyedukowanie okolicznych dzieci po to, by zapewnić im lepszy start w przyszłości.
Idealnym tego przykładem była płynna konwersacja uczniów w języku angielskim - nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że te dzieci uczęszczają dopiero do 3-ciej klasy. Już teraz potrafią opowiadać o tym co robią, co lubią oraz pełnymi zdaniami, całkowicie poprawnymi gramatycznie, odpowiadają na pytania. To nie zdarza się często, nawet w prestiżowych szkołach, a już na pewno nie w warunkach afrykańskich, niezależnie czy mówimy o szkołach prywatnych czy publicznych :)

W kolejnych wpisach pojawi się wywiad z Emmanuelem oraz film ze szkoły, po której oprowadzi nas 10latka. Na początek jednak, zanim kamera i aparat weszły do samej szkoły, należało przełamać "lody" i pobawić się z dziećmi. Po lekcji w-fu, w postaci gier, zabaw, konkurencji i wygłupów, jakie wspólnie z Emmanuelem poprowadził nasz wolontariusz Marcin - już nie byliśmy obcy ;)
[kopiowanie/powielania zdjęć i wykorzystywanie ich w dowolnej formie bez wiedzy fundacji - zabronione]

Edit. https://fanimani.pl/zbiorka/szkola-tanzania/








poniedziałek, 30 maja 2016

21 stycznia, badanie na malarię

Malaria to choroba ciężka i nieleczona na pewno zbiera śmiertelne żniwo. Niemniej jest w Polsce i wielu krajach "cywilizowanych" demonizowana, przez co osoby jadące do Afryki, poza szczepieniami przyjmują jeszcze zapobiegawczo i przez dłuższy czas bardzo obciążające organizm leki.
To decyzja indywidualna każdego podróżnego, niemniej jeśli nie jedzie się do ścisłego buszu na kilka tygodni, bez dostępu do punktu medycznego, to  może warto przemyśleć ten krok.

W Tanzanii czy Kenii spotkaliśmy wiele punktów medycznych posiadających leki na malarię dużo nowszej generacji, a przez to lepsze, bardziej efektywne, ale i mniej szkodliwe dla organizmu.
Są także dużo tańsze, bo powszechne. Cena odzwierciedla ich jakoś - najtańsze specyfiki są najstarsze, leki najnowszej generacji kosztują więcej, ale nadal są to ceny przeciętnych leków w kraju.
Warto skonsultować nasza sytuację z osobami z którymi zamierzamy się spotkać lub podróżować na miejscu, a nie tylko z lekarzem na oddziale chorób tropikalnych w Polsce.
Także badanie malarii przeprowadzić można na miejscu i zalecam zakup kilku testów na czas podróży. Wykonanie go z krwi zajmuje kilka minut, a ma wysoką skuteczność. I nie wymagane jest na tym etapie laboratorium. Po uzyskaniu pozytywnego wyniku z "domowego" testu - należy udać się do najbliższego punktu medycznego, który najczęściej wygląda tak:





środa, 4 maja 2016

Serengeti i Ngorongoro - dwa Parki Narodowe Tanzanii

Środa, 20 stycznia 2016
Od tego momentu kilka wpisów poświęcimy nie tylko naszym dzieciom i placówkom, z którymi współpracujemy jako Fundacja Mają Przyszłość, ale także kilku odwiedzonym w podróży miejscom, które warto odwiedzić w Tanzanii. Na pierwszy ogień idą dwa parki narodowe.

Ngorongoro - mniejszy, ale bywa bardziej zatłoczony zwierzakami, Serengeti jest większy  - więcej zabawy, ale tez dłużej można szukać zwierząt w przypadku safari. Nasze safari było wyłącznie autobusowe i kosztowało nas 1000 USD - za przejazd/wjazd do obu parków, które ze sobą sąsiadują.
Była to najkrótsza droga do Aruszy - kolejnego punktu naszej podróży - jednocześnie najbardziej ekscytująca, choć nie najtańsza i najkrótsza.
Udało się spotkać sympatycznych podróżników, masajów, zobaczyć kilka zwierząt.