Dzień drugi z kilku dni spędzonych w Tanzanii bez spotkań z konkretnymi Podopiecznymi i osobistego odwiedzania placówek
24 stycznia, Kili
Dzień rozpoczęliśmy od intensywnych negocjacji, choć zegar nie pokazywał nawet 8 rano. Kierowca zamówiony na ten dzień, polecony nam przez Morissa - naszego gospodarza w Aruszy - przyszedł o poranku z własną ofertą cenową, która dziwnym zbiegiem okoliczności była jednak mniej korzystna niż ta na która się umawialiśmy dzień wcześniej. Do kosztów doliczono 100 USD za wynajem auta, które wczoraj cena obejmowała, podobnie jak wynagrodzenie dla kierowcy i paliwo. Ewentualny posiłek miał być oczywiście poza ustaloną kwotą i należało uwzględnić kierowcę przy stole.
24 stycznia, Kili
Dzień rozpoczęliśmy od intensywnych negocjacji, choć zegar nie pokazywał nawet 8 rano. Kierowca zamówiony na ten dzień, polecony nam przez Morissa - naszego gospodarza w Aruszy - przyszedł o poranku z własną ofertą cenową, która dziwnym zbiegiem okoliczności była jednak mniej korzystna niż ta na która się umawialiśmy dzień wcześniej. Do kosztów doliczono 100 USD za wynajem auta, które wczoraj cena obejmowała, podobnie jak wynagrodzenie dla kierowcy i paliwo. Ewentualny posiłek miał być oczywiście poza ustaloną kwotą i należało uwzględnić kierowcę przy stole.
Po pierwszej części negocjacji kierowca wsiadł w auto i najzwyczajniej w świecie... odjechał. Lekko zbici z tropu postanowiliśmy się spakować i poszukać innego rozwiązania. No cóż. Czasem pozycja negocjacyjna jest wystarczająco korzystna, by odmówić. Tymczasem nie mija 10 minut, a kierowca wraca, spuszcza lekko z tonu, my również; dogadujemy się i ostatecznie ruszamy w drogę. Trasa Arushy pod Kilimanjaro prowadzi przez Mosi i miała w teorii zająć ok 2h. Trzy godziny później nadal siedzimy w aucie zastanawiając się, gdzie uchował się tak ostrożnie jeżdżący rodzynek, wśród lokalnych kierowców. Obstawiamy opcje: świeże prawo jazdy, niedawno nabyty samochód lub po prostu cudzy-pożyczony. Nie ma co narzekać - raczej dojdziemy bezpiecznie. Poniżej Moshi - wyjątkowe miasteczko niedaleko Kili, w którym zw zasadzie cały rok jest 25 stopni, ze względu m.in. na wysokość npm. To miejsce szczególnie upodobali sobie Europejczycy i Amerykanie, jako miejsce do zamieszkania na stałe lub na kilka lat, dlatego 90% miasteczka to ukryte za wielkimi płotami i bramami, pośród zielonej dżungli, hacjendy. Niżej Arusha - czwarte pod względem wielkości miasto kraju ze słynna wieżą zegarową. która stoi dokładnie pośrodku między Kairem a Kapsztadem. Co ciekawe, to w Aruszy znajduje się także siedziba Międzynarodowego Trybunału Karnego ds. Rwandy.
Na trasie kontrole policji co kilkadziesiąt kilometrów. Czasem powód oczywisty, a czasami jednak niekoniecznie i trzeba jakiś wymyślić. Wtedy policjantka (jakoś ich statystycznie więcej w drogówce niż napotkanych panów) "strzela" hasłami tak długo aż w jakąś piętę achillesową danego kierowcy trafi. Złapani dwa razy. Zwykle trzeba zapłacić, choćby za spokojny odjazd z kontroli, ale tym razem mzungu w aucie pomaga. Rzut oka na tylne siedzenie i ominęły nas długie dyskusje.
W oddali było już widać górę.
W południe dotarliśmy pod Kilimanjaro. Na początek postanowiliśmy się schłodzić w strumieniu, dlatego zamiast w górę, ruszyliśmy w dol w stronę jednego z kilku wodospadów na zboczach najwyższego szczytu Afryki. Zejście, niczym wejście, godne tej góry. Strome zbocze, skalne stopnie. Chwilę wcześniej zagadnęliśmy jeszcze przewodnika i zgodził się nam towarzyszyć, wiec many opowieści z pierwszej reki.
Wszędzie dokoła aloesy i bananowce, pola z różnymi odmianami fasoli. Poza wspinaczką, to druga działalność lokalnej społecznosci. Dostaliśmy solidne kije, by w razie potrzeby moc ich użyć do wspinaczki po zboczu lub zachowania równowagi. Mamy wśród nas 4-latkę, najmniejsza także dostała kija, ale mimo początkowego zapału ostatecznie ląduje na rękach jednego z towarzyszacych nam panów, który z dzieckiem na ręku porusza się równie zwinnie, jak bez.
Ścieżka jest wąska, max na jedna osobę, a mijanie osób wracających już znad wodospadu jest wyzwaniem na tej wysokości i szerokości. Oddycha się trudniej, a każdy krok to jak wykonanie 10. Ciśnienie odczuwalne, jesteśmy w końcu ponad 1530 m npm.
Druga brama wymaga już odpowiedniej zgody, sprzętu, oprawy, ludzi i . opłaty. Zakaz wstępu dzieci poniżej 4 roku życia. Zwykle wraca się nią z powrotem po 6-10 dniach ;)
Na trasie kontrole policji co kilkadziesiąt kilometrów. Czasem powód oczywisty, a czasami jednak niekoniecznie i trzeba jakiś wymyślić. Wtedy policjantka (jakoś ich statystycznie więcej w drogówce niż napotkanych panów) "strzela" hasłami tak długo aż w jakąś piętę achillesową danego kierowcy trafi. Złapani dwa razy. Zwykle trzeba zapłacić, choćby za spokojny odjazd z kontroli, ale tym razem mzungu w aucie pomaga. Rzut oka na tylne siedzenie i ominęły nas długie dyskusje.
W oddali było już widać górę.
W południe dotarliśmy pod Kilimanjaro. Na początek postanowiliśmy się schłodzić w strumieniu, dlatego zamiast w górę, ruszyliśmy w dol w stronę jednego z kilku wodospadów na zboczach najwyższego szczytu Afryki. Zejście, niczym wejście, godne tej góry. Strome zbocze, skalne stopnie. Chwilę wcześniej zagadnęliśmy jeszcze przewodnika i zgodził się nam towarzyszyć, wiec many opowieści z pierwszej reki.
Wszędzie dokoła aloesy i bananowce, pola z różnymi odmianami fasoli. Poza wspinaczką, to druga działalność lokalnej społecznosci. Dostaliśmy solidne kije, by w razie potrzeby moc ich użyć do wspinaczki po zboczu lub zachowania równowagi. Mamy wśród nas 4-latkę, najmniejsza także dostała kija, ale mimo początkowego zapału ostatecznie ląduje na rękach jednego z towarzyszacych nam panów, który z dzieckiem na ręku porusza się równie zwinnie, jak bez.
Ścieżka jest wąska, max na jedna osobę, a mijanie osób wracających już znad wodospadu jest wyzwaniem na tej wysokości i szerokości. Oddycha się trudniej, a każdy krok to jak wykonanie 10. Ciśnienie odczuwalne, jesteśmy w końcu ponad 1530 m npm.
Kilimanjaro to co do zasady dwie bramy. Przekroczenie pierwszej z nich jest możliwe bez specjalnych ograniczeń i prowadzi na teren pod górą, są tu domy lokalnych, trochę szałasów, schronisko, miejsce przygotowań do faktycznego wejścia na szczyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz