Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

wtorek, 5 stycznia 2016

4 stycznia, poniedziałek (cz.1) Przejazd z Tanzanii do Kenii

4 stycznia, poniedziałek (cz.1)

Umówieni na 5.00 rano z Johnem, wstajemy o 4.30, by dopakować plecaki i zagotować maleńką grzałką  wodę na owsiankę z torebki, zjedzoną w pośpiechu przed 5tą. Obok kubków straszy nasza mała "elektrownia"..




O 5.10 zaczynamy dowcipkować, o 5.15 chodzić w kółko po korytarzyku, a o 5.20 Marcin nie wytrzymuje i wyskakuje do głównej bramy (każdy szanujący się obiekt oferujący noclegi ma zabezpieczenia w postaci bram, płotu i zwykle także "watchmena", czyli stróża. Licho nie śpi w nocy...).
Brama okazuje się być zamknięta, jednak nawet jej otwarcie nie pomaga na zmaterializowania się kierowcy. Autobus odjeżdża o 6.30 a to minimum 40 minut. Bilety mamy, ale to nie gwarantuje niestety niczego, bo linia znana jest jako jedyna i wyjątkowa, gdyż stosuje czas "europejski", a nie "afrykański", tzn. odjeżdża w miarę o czasie. Po krótkim telefonie do szefowej Johna w oddali widać światła i z ciemności wyłania się samochód. 2 minuty później mkniemy w ciszy w kierunku centrum.
Dworzec autobusowy w Dar Es Salaam znajduje sił w centrum miasta. W napięciu i pewnej niepewności udaje nam się dotrzeć na dworzec kilka minut po 6ej. Kolejka samochodów powala, w żółwim tempie przesuwamy się w kierunku bramy dworca oraz autobusów. Moglibyśmy oczywiście wysilić się i dojść kilkaset metrów, jednak poziom zaciekłości tragarzy, dosłownie walczących o każdego klienta wysiadającego z auta, stanowi pewną blokadę. Bójka o poranku i szarpanie plecaka raczej nam nie pomoże. 




Wysiadamy z auta przy samym autokarze, kilka minut przed odjazdem. Jeszcze tylko 11 godzin jazdy i powitamy miasteczko Ukunda pod Mombassę w Kenii.

Trasa zdecydowanie widokowa. Tanzania i Kenia są dużo bardziej zielone i bogate w roślinność niż znana nam już Zambia czy Zimbabwe. Podróż z Dar pod Mombassę odbywa się wzdłuż wybrzeża Oceanu Indyjskiego - choć oczywiście nie jest to odległość pozwalająca na oglądanie plaży. 
Trasa asfaltowa ma po dwa pasy w każdą stronę, choć na określonych odcinkach zamienia się w pojedynczą nitkę. Wąsko i bez pobocza, co jednak nie przeszkadza w wyprzedzaniu na drugiego, trzeciego a klakson jest w powszechnym użyciu.






Autobus trafił nam się dobry, choć bez klimatyzacji. Autobus z klimą wyprzedany był już 2 dni wcześniej, ale nie martwi nas to zbytnio. Jest gwarancja, że tu będą otwierane okna. W autobusach z klimatyzacją bywają zamknięte na stałe, a klimatyzacja dość często się psuje. Szczególnie, gdy taki autokar wyjedzie za rogatki danego miasta. W końcu paliwo drogie, a z klimą zużywa się go więcej.



Dworce, na których zatrzymujemy się po drodze są wyjątkowo tłoczne i krzykliwe, ale za to w przeciwieństwie do wielu innych rzeczywiście tętnią życiem. Są jednocześnie miejscem pracy wielu ludzi, punktem tranzytowym, kontaktowym, bazarem, miejscem spotkań biznesowych, skwerem z prostym (ale gorącym) jedzeniem, podwórkiem po szkole u boku pracującej mamy, a dla niektórych także "złem koniecznym" - domem. Wszystko tu dzieje się szybko i gwałtownie w ciągu dnia. Ruch zanika dopiero po zmroku i tylko pojedyncze dźwięki zakłócają ciszę do 5 rano.






Od lat fascynuje mnie umiejętność noszenia na głowie kilkudziesięciu kilogramów, przy zachowaniu jednocześnie pewnej nonszalancji w chodzeniu. Jakby gigantyczny snopek słomy lub drewna, 30-litrowe wiadro z wodą, miska o średnicy metra wypełniona "sodą" - nic nie ważyła...

Popołudniu dotarliśmy na tanzańsko - kenijską granicę. Gdy kilka dni temu dostałam maila od pewnej blogerki, że Tanzania jest ciepła, ale Kenia to piec hutniczy jako po przylocie wierzyć w to nie chciałam. Dar jest gorętsze niż przewidywałam. Czy mogło być gorzej? Nieee....TAK!

Już kilkadziesiąt kilometrów wcześniej zaczęło si robić coraz cieplej, a solidna bryza zza okna pędzącego autokaru w zasadzie przestała być nawet odczuwalna. Zmieniał się krajobraz, znikali ludzie. W Tanzanii przy drodze jest ich mnóstwo, a życie toczy się w sklepikach, wakala'ch (agencjach), smażalniach, a nawet całych wioskach wybudowanych wzdłuż drogi. Tu jednak pomału pobocza pustoszały, dzieci było coraz mniej, a temperatura szła do góry.






Wystawieni z autobusu do kontroli bagażu, ogarnialiśmy plecaki i walizkę dla sierocińca, w 40stopniowym upale. Mundurowi pomocni, choć lakoniczni w wypowiedziach, skierowali nas na nieczynną taśmę, niemniej jednak plecaki zostały przepuszczone przez niedziałający skaner,  a my sami ekspresowo dostaliśmy "oddelegowanie" z Tanzanii na tydzień w klimatyzowanym wnętrzu.

Po stronie kenijskiej nie było juz tak różowo. Niski barak, mnóstwo ludzi, kolejka, wybitnie ciekawski i gadatliwy funkcjonariusz ostatecznie skasował po 50 USD "od łebka", radośnie przybijając pieczątkę. Umiał nawet powiedzieć "dzień dobry" po polsku ;)

Wizę na podwójny wjazd do Tanzanii załatwialiśmy w najbliższej ambasadzie Tanzanii w Berlinie tzw. double entry visa, gdyż po tygodniu w Kenii i przejechaniu jej od południa na północ, ponownie wkroczymy do Tanzanii, by zerknąć na kolejne prowadzone projekty.

Dobrą godzinę później, bogatsi o warstwę kurzu i potu oraz przekopany bagaż, wkroczyliśmy do Kenii. Ale to już w części drugiej!

Agnieszka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz