Kapie i dudni. Pogoda słabsza mocno od rana zmartwiła nas mocno. Na dziś zaplanowane są uroczystości - Graduationą, czyli formalne zakończenie przedszkola z częścią oficjalną, a najpierw trzeba jeszcze dotrzeć do Kigera na motocyklach. W deszczy to niespecjalnie radosne wydarzenie. Uzbrojeni w polary wsiadamy i w drogę. Mój kierowca pojawia się w kaloszach..
Mimo, że przez uskoki i błoto jechaliśmy prawie godzinę i przypomniałam sobie wszystkie kości i mięśnie, których dawno nie czułam, to i tak dotarliśmy przed czasem. Po drodze zaliczyliśmy nawet tankowanie. Chyba nie wspomniałam wcześniej o skałach.
Kigera to zieleń w otoczeniu skał. Wrażenie? Połyskują w słońcu, wielkie, masywne, o konkretnych kształtach. Wyglądają jakby olbrzym bawił się nimi jak klockami i poustawiał w określonych miejscach lub rzucał na odległość :)
Ponieważ w ośrodku harmider i każdy zajęty swoim zadaniem / pracą na dziś; zamelinowaliśmy się koło apteki w kantorku Siostry Rut. Ja wzięłam się za robienie kopii świadectw, by przekazać skany Rodzicom Adopcyjnym, a Marcin poczęstował się paracetamolem i.. zasnął.
Temperatura i malaria robią swoje.
W międzyczasie wróciła s.Rut i przygotowałyśmy paczuszki do mszy (dziękczynne od dzieci) oraz intencje, a do biura dotarła także woda i napoje na dziś oraz kolejne dni.
W związku z nieobliczaną ostatnio pogodą s.Rut musi mieć naprawdę dobry zmysł organizacji, by wyżywić ponad 100 osób w ośrodku na bieżąco. Planowanie, zakupy, zapasy to podstawa. Prowadzenie ośrodka - bycie managerem, pielęgniarką, osobą zarządzającą, szefową przedszkola i prowadząca adopcję, jest ogromnie wymagające. To nie jeden etat a pięć. A po godzinach dodatkowo psycholog - dla dzieci, rodzin, starszych - wsparcie w każdej sytuacji. Podziwiam ją za to niezmiernie od lat.
Ponad godzina czekania opłaca się - pogoda zdąła się poprawić.
Mimo, że przez uskoki i błoto jechaliśmy prawie godzinę i przypomniałam sobie wszystkie kości i mięśnie, których dawno nie czułam, to i tak dotarliśmy przed czasem. Po drodze zaliczyliśmy nawet tankowanie. Chyba nie wspomniałam wcześniej o skałach.
Kigera to zieleń w otoczeniu skał. Wrażenie? Połyskują w słońcu, wielkie, masywne, o konkretnych kształtach. Wyglądają jakby olbrzym bawił się nimi jak klockami i poustawiał w określonych miejscach lub rzucał na odległość :)
Ponieważ w ośrodku harmider i każdy zajęty swoim zadaniem / pracą na dziś; zamelinowaliśmy się koło apteki w kantorku Siostry Rut. Ja wzięłam się za robienie kopii świadectw, by przekazać skany Rodzicom Adopcyjnym, a Marcin poczęstował się paracetamolem i.. zasnął.
Temperatura i malaria robią swoje.
W międzyczasie wróciła s.Rut i przygotowałyśmy paczuszki do mszy (dziękczynne od dzieci) oraz intencje, a do biura dotarła także woda i napoje na dziś oraz kolejne dni.
W związku z nieobliczaną ostatnio pogodą s.Rut musi mieć naprawdę dobry zmysł organizacji, by wyżywić ponad 100 osób w ośrodku na bieżąco. Planowanie, zakupy, zapasy to podstawa. Prowadzenie ośrodka - bycie managerem, pielęgniarką, osobą zarządzającą, szefową przedszkola i prowadząca adopcję, jest ogromnie wymagające. To nie jeden etat a pięć. A po godzinach dodatkowo psycholog - dla dzieci, rodzin, starszych - wsparcie w każdej sytuacji. Podziwiam ją za to niezmiernie od lat.
Ponad godzina czekania opłaca się - pogoda zdąła się poprawić.
Pierwszy punkt programu dziś to msza w kościele - jest on umiejscowiony w centralnej części ośrodka. Gdy wchodzimy do kościoła z Siostrą ( Marcin nadal śpi na biurowym krześle, bo chyba potrzebował tego bardziej niż myśleliśmy) spotykamy odświętnie ubrane dzieci. Absolwenci w togach, a młodsze przedszkolaki w mundurkach.
Togi zostały uszyte już 3 lata temu i kolejne roczniki kończą w nich edukacje w naszym misyjnym przedszkolu St.Francis of Asisi. Wniosły dary, przeczytały ewangelię, były dumne i uśmiechnięte. Siedząc bokiem s.Rut tłumaczyła mi w czasie mszy słowa księdza Biseko - szczególnie kazanie. Dowiedziałam się, że to najpiękniejsze jakie powiedział odkąd uruchomiono przedszkole, słowa rzeczywiście kierował do dzieci - mówił przede wszystkim o tym, jak ważna jest edukacja i że to jest coś, czego nikt im nie odbierze.
Przypomniał opiekunów, rodziców adopcyjnych i bliskich w ośrodku, dzięki którym mogą zajść bardzo daleko. Zapytał dzieciaki kim są zostać w przyszłość - pojawiali się policjanci, nauczyciele, lekarze, a nawet prezydent. Mimo śmiechu z ust pozostałych dzieci po tych słowach, ksiądz Biseko uciszył głosy i zwracając się do chłopca przyznał, że mogą być kim zechcą - nawet prezydentem. Porównał ich do urzędującego prezydenta Tanzanii - Magufuli'ego - jego mama pewnie także nie wiedziała, że jej 7 letni synek kończący przedszkole będzie dla kraju kimś tak ważnym. Pojawiły się także podziękowania dla Fundacji Mają Przyszłość - w szczególności dla Rodziców Adopcyjnych. Za finansowanie ich edukacji i dobro mimo odległości i faktu, że nie mieli okazji faktycznie poznać dzieci, a pomagają na odległość. Bo ta pomoc, choć wirtualna, ma ogromne znaczenie.
Nie można zmienić całego świata, ale można zmienić świat konkretnego dziecka i wpłynąć na jego przyszłość.
Prosił, by dzieci pamiętały, że ktoś im kiedyś pomógł i niosły w świat przesłanie, by pomagać innym oddając w ten sposób to co otrzymały.
Togi zostały uszyte już 3 lata temu i kolejne roczniki kończą w nich edukacje w naszym misyjnym przedszkolu St.Francis of Asisi. Wniosły dary, przeczytały ewangelię, były dumne i uśmiechnięte. Siedząc bokiem s.Rut tłumaczyła mi w czasie mszy słowa księdza Biseko - szczególnie kazanie. Dowiedziałam się, że to najpiękniejsze jakie powiedział odkąd uruchomiono przedszkole, słowa rzeczywiście kierował do dzieci - mówił przede wszystkim o tym, jak ważna jest edukacja i że to jest coś, czego nikt im nie odbierze.
Przypomniał opiekunów, rodziców adopcyjnych i bliskich w ośrodku, dzięki którym mogą zajść bardzo daleko. Zapytał dzieciaki kim są zostać w przyszłość - pojawiali się policjanci, nauczyciele, lekarze, a nawet prezydent. Mimo śmiechu z ust pozostałych dzieci po tych słowach, ksiądz Biseko uciszył głosy i zwracając się do chłopca przyznał, że mogą być kim zechcą - nawet prezydentem. Porównał ich do urzędującego prezydenta Tanzanii - Magufuli'ego - jego mama pewnie także nie wiedziała, że jej 7 letni synek kończący przedszkole będzie dla kraju kimś tak ważnym. Pojawiły się także podziękowania dla Fundacji Mają Przyszłość - w szczególności dla Rodziców Adopcyjnych. Za finansowanie ich edukacji i dobro mimo odległości i faktu, że nie mieli okazji faktycznie poznać dzieci, a pomagają na odległość. Bo ta pomoc, choć wirtualna, ma ogromne znaczenie.
Nie można zmienić całego świata, ale można zmienić świat konkretnego dziecka i wpłynąć na jego przyszłość.
Prosił, by dzieci pamiętały, że ktoś im kiedyś pomógł i niosły w świat przesłanie, by pomagać innym oddając w ten sposób to co otrzymały.
Po mszy świętej uroczystość zmieniła charakter. Spotkaliśmy się w świetlicy, wyremontowanej w ramach współpracy z Fundacją Watoto, by rozdać dzieciom świadectwa oraz wyprawki do I klasy - mundurki, podręczniki, zeszyty i przybory oraz plecaki.
Początki były trudne, gdyż traktowani jesteśmy nie tylko jako wizytacja, ale przede wszystkim jako goście. Posadzenie na honorowym miejscu (to jedna z 2-3 okazji w ciągu roku, gdzie wystrój i atmosfera w ośrodku jest iście świąteczna), wysłuchaliśmy przemówienia, przeczytanego przez dwójkę absolwentów przedszkola oraz kilku słów wypowiedzianych przez księdza. Także ja miałam okazję powiedzieć kilka zdań do dzieci co niezmiernie mnie wzruszyło.
Na tym etapie zakończyliśmy część oficjalną. Pozostała nam już tylko zabawa i nawiązywanie relacji z dziećmi. PRzenieśliśmy się do innej sali na poczęstunek, a następnie przeszliśmy do części zupełnie rozrywkowej - po coli i fancie nadszedł czas na tańce, słodycze i wygłupy.
W pierwszej chwili śpiewem i grą na bębenku zabawiały przedszkolaków i nas najstarsze dziewczyny - Mary i Lucia, ale Marcin nie mógł oderwać oczu od bębenka, więc przyłączył się chętnie już po kilku minutach.
Na zakończenie imprezy w sali miliśmy okazje dłużej porozmawiać z pierwszym absolwentem szkoły podstawowej w Kabarage, który dostał się do szkoły średniej - Julius'em oraz wręczyć kredki - nagrody dla 3 najlepszych absolwentów za wyniki w nauce.
Krowy są zbyt drogie w zakupie i utrzymaniu, dlatego właśnie mleko i mięso kozie są najbardziej popularne i najczęściej hodowane.
Kilka ostatnich minut, wiemy juz że nasze stałe piki piki (taksówki motocyklowe) są w drodze. Siostra pyta małą Vestinę, czy jedzie z nami - pada szybka odpowiedź, że TAAAAAK i Vestina wdrapuje się na ręce Marcina. Zaczynamy się śmiać, mówimy wyraźnie, że jeśli z nami pojedzie to nie wróci, że zabierzemy ja do innego kraju, daleko, i nigdy więcej nie zobaczy siostry, brata, mamy.. Nasze słowa nic nie zmieniają, nawet mama, mamy wrażenie, że wspomnienie o niej jeszcze bardziej utwierdziło ja w przekonaniu, że powinna jechać (mam jest mieszkanką ośrodka i ma kłopoty natury psychicznej) - Vestina twardo nie schodzi z rąk, jedzie z nami. Podjeżdżają taksówki, zaczynamy się żegnać - ona nadal zdecydowana. Dopiero moment, gdy ja już siedzę i pomału odjeżdżam powoduje, że szybko zmienia zdanie i wraca na ręce s.Rut w 3 sekundy.
Wyjątkowa dziewczynka. I jak każde z nich pragnie pełnej rodziny i kogoś, kto nigdy nie wypuści jej z rąk...
Odjeżdżając notuję sobie w pamięci, że jeszcze ok. 20 dzieci z Kigera nie ma rodziców Adopcyjnych. Chcesz pomóc? Napisz na: adopcja@majaprzyszlosc.org.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz