Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

środa, 6 stycznia 2016

4 stycznia, poniedziałek (cz.2) Przyjazd do Kenii

4 stycznia, poniedziałek (cz.2) Przyjazd do Kenii

Upał. Upał. I jeszcze raz upał.
To tak na dobry początek.

Startując na granicy ponownie wrzucam do luku nasze bagaże, starając się nie zauważać zamykania na nieco większy gwóźdź.



Miejsca tuż za kierowca, z  których tak bardzo się ucieszyłem kupując bilet, spełniły nasze nadzieje pod względem wielkości, przestrzeni na nogi, owalne zintegrowane z fotelem zagłówki mogą się przydać na drzemkę podczas planowo 9 godzinnej trasy. Minusem jest bliskość umieszczonego z przodu silnika generującego tony decybeli.
Brak klimy i otwierane okna dające miły przewiew wraz z czarną szyba oddzielająca nas od kierowcy i widoku do przodu dopełniają obraz sytuacji. Oczywiście nadal jesteśmy jedynymi białymi na pokładzie obsługiwanego przez 3 osobową ekipę busa.



Agnieszka ustawia aparat w oknie, ruszamy o czasie, przeciskając się ponownie przez zatłoczony dworzec ku dwupasmówce, która pomijając liczne spowalniacze o pokaźnych rozmiarach sprawnie wyprowadza nas na przedmieścia. Zmieniało się otoczenie i nie widać już tego co w wcześniej, zniknęły przydrożne biznesy i wystawki produktów od mebli, pomników, cegieł po ogródki warzywne, zrobione z otwartych worków z ziemią.




W przydrożnym rowie dużo plastikowych śmieci, butelek, etc. Mimo ze pora jest sucha jest zaskakująco dużo zieleni. Co chwila na drodze wyrasta stacja benzynowa, jest ich naprawdę dużo, marki w Polce zupełnie nieznane (Gapco, MICL, i inne). Wioski wyglądają, jakby były wciąż w budowie, ale kable na słupach, anteny satelitarne na nieotynkowanych budynkach i biegnące w oddali linie wysokiego napięcia dowodzą, że prąd dawno już tu jest. Marcin

Docieramy do Diani przed 17stą, spoceni, zmęczeni, ale nadal waleczni. Tradycyjnie brak adresu dworca, czy miejsca stałego parkowania. Jeremy, nasz lokalny koordynator projektu www.SZKOLYNAROWNIKU.pl kazał kierować się na określony hotel, ale nikt z obsługi nie wie gdzie to jest, albo dobrze udają, zamieniamy hotel na pocztę w Diani, ale nadal bez większego sukcesu. Zanim wyjedziemy z wioski na dobre główną szosą, decydujemy się wysiąść przy jakimiś "guest hous'ie". Jeremy odnajduje nas po kwadransie, bo śledził od godziny każdy autokar w tę i z powrotem.




Diani to miejscowość turystyczna, nad Oceanem, z dostępem do szerokich plaż. Obecnie mocno zaniedbana, m.in. ze względów politycznych. Europa nie akceptuje obecnego prezydenta Kenii (niewielu lokalnych uznaje te wybory prezydenckie za uczciwe przeprowadzone), skazanego prawomocnym wyrokiem przez sąd w Hadze.  Z tego powodu, by wywrzeć pewien nacisk, wiele europejskich biur podróży odgórnie zostało zobligowanych do omijania Kenii szerokim łukiem. turystyka w Diani padła, a my mieliśmy okazję obejrzeć ten obraz nędzy i rozpaczy - zionące czarną pustką sklepiki, połamane przez ludzi i pogodę konstrukcje handlarzy pamiątkami, ogłoszenia sprzed 3 lat, pustawe hotele, powybijane szyby i wałęsających się bez celu organizatorów safari, próbujących obecnie swoich sił w handlu (arbuzami lub kukurydzą na lokalnym bazarze) lub rolnictwie. Drugim problemem okolicy są bazy tytanu. Kenijczycy służą jedynie za najtańszą siłę roboczą, przy czym cały wydobyty tu materiał trafia od razu na statki i jest wywożony. Zarówno obróbka jak i sprzedaż odbywa się już poza granicami i kenijczycy niewiele mają ze swoich bogatych złóż.

Siedząc już w aucie z Jeremym, postanawiamy wpaść po kenijskie simkarty, duże centrum mijamy po drodze i panowie znikają w czeluściach marketu. Droga dała mi się we znaki, więc postanawiam grzecznie poczekać w aucie. Mija 10 minut, w tym czasie zdażyło do mnie podejść co najmniej 7 kobiet. Część tylko macha, część zagaduje, inne pokazują na pusty koszyk, a jeszcze inne wystawiają do mnie swoje dzieci. Wszystko zza płotu. Market otoczony jest płotem i ochroną. tylko z kartą płatniczą lub autem dostaniesz się na sklepowy parking. Z braku lokalnej waluty i jakichkolwiek drobnych nie reaguję, więc odchodzą. Mija kolejne pół godziny i mimo otwartych częściowo okien zaczynam rozumieć psy i dzieci zostawiane w upał z samochodzie..
Dzwonie do obu - nic. Pisze - nic. Mija 18sta, czyli stoję na parkingu od ponad godziny. Wracają koleżanki zza płotu i na mój widok zdziwione otwierają oczy - "A ty jeszcze tutaj?"
W ich oczach już nie ma prośby. Jest współpczucie. I pewne poczucie wyższości, gdy oddalają się tanecznym krokiem od zamkniętego przez na 4 spusty samochodu ze mną w środku.


 Po kolejnych 10 minutach ekipa od simkart wraca. Z siatami. Panowie wybrali się na zakupy. Bywa.
Na 3 dniowy pobyt w Diani zatrzymujemy się u Jeremiego i żony Christine. Znają się od jakiegoś czasu, ale ślub odbył się 5 grudnia, dlatego mamy ze sobą zestaw do otwierania wina i śnieżnobiałą serwetę w prezencie ślubnym i obowiązkowo umawiam się z Christine na oglądanie zdjęć z uroczystości, która niestety nas ominęła. Dzieci Jeremiego z pierwszego małżeństwa witają nas radośnie, jak starych znajomych i są zawiedzione, że kolację zjedzą jednak bez nas.
Czas porozmawiać o nowych podopiecznych z Ukunda oraz szkołach przyjętych do projektu "Szkoły na Równi-ku". Jest ich 7. Odwiedzimy przynajmniej pięć oraz jedną szkołę dla pewnego rodzaju kontrastu. W kolejnych postach szczegóły.
A teraz przechodzimy do zupy rybnej, smażonej tilapii i gotowanej kukurydzy, Na deser mango, które tu smakuje zupełnie inaczej. Agnieszka




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz