Drodzy Czytelnicy.
W marcu 2016 straciliśmy kontrolę nad blogiem. Po wielu miesiącach odzyskaliśmy dostęp do konta i wracamy do Was. Posty datowane między 03.3016 a 12.2017 to rekonstrukcja wydarzeń w tego okresu. Bieżące posty datowane są od 2018 roku.

Szukaj na tym blogu

niedziela, 31 stycznia 2016

poniedziałek, 11 stycznia, przejazd z Nakuru w Kenii do Musomy w Tanzanii

Głośne ujadanie psa budzi mnie na chwile przez budzikiem, 4:30, ciemno, ogarniamy mandżury i spotykamy się na dole w jadalni, gdzie miały na nas czekać termosy z wrzątkiem do zalania suchego śniadania z torebki. Drzwi domu zamykane są od wewnątrz na dwa spusty: górny dostępny z zewnątrz przez klapkę w drzwiach i dolny możliwy do otwarcia tylko z wewnątrz. Ta bariera zatrzymuje zarówno potencjalnego złodzieja jak i Reginę, którą wpuszczam do środka. Paczka owsianki i spiruliny, to żadne przysmaki, ale solidna porcja energii wystarczająca na długo. Kubek kończę już w aucie, który. Tym razem juz tylko we 3kę dojeżdżamy na pusty o tej porze dworzec. Afryka rządzi się swoimi prawami, czas płynie tu inaczej niż w PL, co udowadnia nam czas odjazdu 12 osobowego minivana z bagażnikiem, który z trudem mieści nasze dwa 50-60l plecaki i większy pakunki innego pasażera. Planowany start 5:30, widząc spóźnienie pytam po angielsku kierowcy co się dzieje, a on na to, że wystartujemy przed six. To takie pojęcie czasu, które należy rozumieć, że jak wsiądzie minimum 6 osób to jedziemy. Do 7mej zbiera się łącznie 13, licząc też dwójkę dzieci siedzących na kolanach karmiącej piersią matki i " w nogach" obok mnie w ostatnim rzędzie, tuż przed bagażnikiem. Jeszcze tylko obowiązkową osobista kontrola wojskowa na wylocie z dworca, tankowanie i 7:30 mijamy rogatki miasta, gdzie na rondzie umieszczona na postumencie rozbita czołowo toyota yaris straszy kierowców, wyprzedzających na 3ciego i więcej, co jest z reszta normą na zatłoczonych drogach Kenii.


Krajobraz się zmienia, pagórki Nakuru stopniowo przechodzą w zielone płaskie pałacie ziemi obsadzonej herbatą, plantacje jedna po drugiej, ładne malutkie domki dla pracownikow i droga, na której kwitnie handel w prowizorycznych sklepikach. 





Nagle pośrodku buszu busik się zatrzymuje i każą wszystkim wysiąść, nerwowo szukam w pobliżu policji lub wojska, pusto, pytam co dalej, pada krótkie: We will go to the bush now. Daje szybki znak Agnieszce, żeby nie w wysiadała. Pytam po co? We go pee. Uff.. Uśmiecham się i za chwile stoimy w rzędzie na brzegu drogi podlewając busz. 




Trasy w Kenii, którymi się poruszamy pomiędzy miastami są głównie asfaltowe, często dziurawe i co pare km maja potrójne spowalniacze i przejścia z pola na pole. To wymusza niemal zatrzymanie, wydłuża trasę zmniejszając średnia prędkość, utrudniając spanie, ale podobno zwiększają bezpieczeństwo. Spowalniacze często są zaznaczone kamieniami na poboczu co uniemożliwia skrót, ale jednocześnie ułatwia zauważenia go, bo znaków przed nim nie ma. 
W takich miejscach zbierają się również obnośni handlarze, sprzedających lokalne legiony i wodę raczej niepewnej jakości. 







Busik trzęsie niemiłosiernie, a każdy spowalniacz wybudza ze snu Agnieszkę, która usilnie próbuje spać przyjmując skomplikowane pozycje na standardowej wielkości fotelu.

Okoliczności przyrody są niesamowite, soczysta zieleń plantacji herbaty, małe domki pracowników, zatrzymane zostaną w moje pamięci, bowiem brudne od deszczu i pyłu okna oraz nieustający masaż wibracjami auta utrudniają zrobienie jakiegokolwiek sensownego zdjęcia. 

Wioski podobne do siebie, czasem dziecko w mundurku szkolnym podążające poboczem do szkoły oddalonej kilka km od domu, to znowu jakieś zwierzęta domowe wyjadające trawę z odkosa. Mostek i rzeka z brązową wodą, motocyklista bez kasku wyprzedzający na zakręcie. W busiku prawie nikt nie rozmawia, jest względna cisza, ale to pewnie dlatego, ze mam założone stopery w uszach. 

Po wyjechaniu pasmo górskie ponownie zmiana krajobrazu, pojawiają się wysokie drzewa i gęste zarośla. Widać wycinkę i przygotowanie pól pod uprawę herbaty...

Nie docieramy do końca - zostajemy łaskawie zostawieni przy komisariacie policji wmontowanym w wiatę na środku niczego i ok. 20 km od miasta. Informacja, że bud dojeżdża do centrum standardowo okazała się lekko naciągana. Całe szczęście odbiera nas s.Rut i ks.Edward - misjonarze, z którymi spędzimy najbliższy tydzień. To najdłuższy postój na trasie Tanzania - Kenia - Tanzania.



Wieczorową porą, po 4 zmianach busów, 5 przesiadkach - lądujemy w Language School Makoko, gdzie mamy nocleg przez kilka dni.
I podobno przyzwoity dostęp do prądu czy netu.
Tylko paść na łóżko.
A stąd "jedyne" 23 km do Kigery - miejsca, gdzie czekają nasi kolejni podopieczni.
Tam już jednak bieda tak piszczy, że stan budynków oraz dostępność tych, które jeszcze się nie zawaliły, nie pozwala na nocleg nikogo z zewnątrz.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz